O dzieciach obiecanych Wodnikowi

W pewnym zamku mieszkał król ze swą małżonką.
Życie ich pełne było smutku, bo nie mieli dzieci, ani dziedzica, ani radości na stare lata.
Pewnego razu król wyruszył w podróż morską i pośrodku morza jego okręt utknął na miejscu. Naradzano się, robiono, co tylko było możliwe. Nic wszakże nie pomagało i nad statkiem zawisło śmiertelne niebezpieczeństwo. Wtedy z morza wyłonił się Wodnik i rzekł do króla:
— Jeżeli dasz mi to, co urodziło się w domu, to pomogę ci zepchnąć okręt. Inaczej nie ruszysz się stąd za dni swego życia.

Król rozmyślał w duchu: ,,Jeśli moja klacz urodziła źrebaka, to dam go chętnie. Jeśli krowa urodziła cielę, albo owca jagnię, dam chętnie wszystko”.
I przyrzekł uroczyście Wodnikowi dać mu, co się urodziło w domu. Wtedy okręt ruszył z miejsca i król wrócił do domu. Tam wyszła mu na spotkanie małżonka z chłopcem na jednym ręku, a dzieweczką na drugim, i pozdrowiła, szczęśliwa, swego męża.
Król rozradował się wielce, że jego małżonka urodziła mu dzieci. Jego radość jednak była krótkotrwała, gdyż biedny ojciec przypomniał sobie obietnicę daną Wodnikowi. Zmartwił się teraz okrutnie, że musi oddać mu swe dzieci.

Nic jednak nie powiedział o tym małżonce, ale poszedł sam do lasu i wykopał tam głęboki dół. Gdy dół był gotów, zbudował w nim małą izdebkę, do której przyniósł wszelkiego rodzaju jedzenie, i tam, w sercu ziemi, ukrył swe dzieci, ażeby Wodnik nie mógł ich znaleźć.
Nie upłynęło wiele czasu, a do króla zgłosił się Wodnik i spytał:
— Dasz mi już to, co przyrzekłeś?

Król zaproponował źrebię, ale Wodnik nie wziął. Król ofiarował jagnię, ale i to nie zadowoliło Wodnika.
Domagał się tego. co urodziła jego żona.
Król kupił wówczas we wsi chłopca i dziewczynkę i dał je Wodnikowi, własnych nie chciał oddać.
Wodnik wziął dzieci i zaniósł je do swego domu.

W drodze pytał dzieci:
Skoro jesteście królewskimi dziećmi, powiedzcie, co ze słodyczy jest najsłodsze?
— Miód — odparły dzieci.
— Co jest najbardziej miękkie ze wszystkich miękkich rzeczy?
— Najbardziej miękka ze wszystkiego jest puchowa poduszka — odparły dzieci.
— Co jest najtwardsze ze wszystkich twardych rzeczy?
— Kamień.
— Co jest najgęstsze ze wszystkich gęstych rzeczy?
— Smoła.
— Nie, wy nie jesteście królewskimi dziećmi — rzekł Wodnik, odprowadził dzieci z powrotem do zamku i zaczął szukać kryjówki prawdziwych królewiątek.
Przeszukał już cały zamek, ale i tam ich nie znalazł. Poszedł więc na koniec do kuźni, aby tam popatrzeć. I tam ich nie znalazł, ale przemówił do niego młot kowalski:
— Król kuł mną w dni powszednie i w święta, więc ci pomogę. Weź mnie na ramię i wyjdź. Tam gdzie upadnę, szukaj zaginionych.
Wodnik wziął młot na ramię i poszedł z nim na skraj lasu, i oto młot spadł mu z ramienia, upadł tam. gdzie były ukryte dzieci. Wodnik zaczął kopać i wkrótce znalazł izdebkę, a w niej głęboko ukrytego chłopca i dziewczynkę.

Wziął je na ręce i wraz z nimi ruszył do domu. W drodze syn królewski rzekł do Wodnika:
Jeśli nas uprowadziłeś z domu naszego ojca i naszej matki, to albo nas od razu zabij, albo daj nam coś do jedzenia!
Co jest najsłodsze ze wszystkich słodyczy? — spytał Wodnik.
— Najsłodsze jest matczyne mleko.
— Co jest najbardziej miękkie ze wszystkich miękkości?
— Matczyne łono.
— Co jest najtwardsze ze wszystkich twardych rzeczy?
— Serce ojca.
Gdy Wodnik usłyszał te odpowiedzi, zabrał dzieci z sobą do swego domu i zrobił z nich swoje sługi.
Żyli wszyscy troje długo razem.

Mijały dni i lata, dzieci rosły i martwiły się, w jaki sposób wrócić do swego rodzinnego domu. Z czasem wszakże dziewczyna przyzwyczaiła się do Wodnika i żyli z sobą jak mąż i żona. Bolało to bardzo chłopca, który stawał się coraz smutniejszy.
Pewnego razu wstał o północy, wyszedł za tylne wrota chałupy i gorzko zapłakał nad swoim nieszczęściem. Płakał tam biedny chłopak, płakał, i żaden rozum nie mógłby ogarnąć jego smutku, żadne słowo nie mogłoby go wypowiedzieć, tak był ogromny.
Nadbiegł drogą wilk i spytał chłopca:
— Czemu płaczesz, mój kochany chłopaczku? Jeśli chciałbyś stąd odejść, to wsiądź na mój grzbiet.
— O! Uciekłbym stąd w jednej chwili — odparł chłopak — ale mam tu siostrę.
— No, to idź i przyprowadź ją — rzekł do niego wilk. — Oboje was wyzwolę.
Kiedy chłopak wszedł do izby, siostra spała z Wodnikiem. Nie przejął się jednak tym, ściągnął ją z brzegu łóżka i zaniósł na rękach do furty, gdzie czekał wilk. Rodzeństwo wsiadło na jego grzbiet i wilk popędził, jak tylko mógł najprędzej.
Przed ucieczką wszakże powiedział chłopcu:
— Jeśli zobaczysz, że podąża za nami Wodnik, powiedz mi. Pędzili jakiś czas na grzbiecie wilka, gdy wtem chłopiec krzyknął:
— Już idzie!
— Aha, idzie już! — warknął wilk. — Weźcie więc teraz krzemień, który jest pod moim ogonem, wsadźcie go za sobą w ziemię i rzeknijcie: ,,Niech się wzniesie krzemienna góra, niechaj dosięgnie nieba, żeby nic, co lata na skrzydłach, porusza się na nogach, nie mogło nad nią przelecieć, obejść dookoła ani przejść pod nią".
Chłopak zrobił tak, jak mu wilk kazał, wsadził krzemień za sobą w ziemię i natychmiast wyrosła góra krzemienna, wyrosła po samo niebo i zatarasowała przed Wodnikiem drogę.
Kiedy Wodnik przekonał się, że nie wdrapie się na górę, stanął u jej stóp i rzekł gniewnie:
— Gdybym miał tu tylko mój oskard i moje wiertło, wywierciłbym w górze dziurę.

Wrócił prędko do domu, a potem z oskardem i wiertłem pośpieszył z powrotem do góry. Wywiercił w niej dziurę, przez którą mógł się przeczołgać, a następnie pogonić za uciekinierami. Nie miał jednak odwagi zostawić swoich narzędzi na drodze, lecz postanowił ukryć je w ziemi. Kiedy kopał na nie dół, na drzewie zaczęła śpiewać sikora:
- Tu, tii, ja, mała sikora, do patrzenia jestem skora. Stary tu cos ukrywał, ja widziałam i powiem wam.
— Ach, ty nędzne stworzenie, ty pleciugo! — powiedział Wodnik. — Muszę doprawdy zanieść narzędzia do domu. Inaczej ktoś je tu znajdzie.
Ruszył natychmiast z narzędziami do domu, zaraz jednak wrócił i pognał za uciekinierami.

Dopadł ich w końcu i nie pozwolił dalej uciekać. Zabrał rodzeństwo z sobą i zaprowadził do swego domu, gdzie żyli jak dawniej. Dziewczyna polubiła życie w domu Wodnika, ale dla chłopaka było ono jeszcze bardziej żałosne niż przedtem. Nie wiedział wszakże, jakim sposobem mógłby się od niego wydostać.
Pewnego razu, gdy znów siedział w nocy za tylną furtą i płakał żałośnie nad swym losem, przydreptał do furty szerokogłowy czarny niedźwiedź i spytał:
— Czy nie chciałbyś ruszyć stąd na moim grzbiecie?

Jakże chętnie bym stąd odszedł — odparł chłopak — ale muszę zabrać z sobą siostrę.
— No, to biegnij ją przyprowadzić — rzekł niedźwiedź — ale nie siedź długo!
— Poczekaj chwilę — poprosił chłopak i pobiegł do izby Wodnika.
Tam znów dziewczyna i Wodnik leżeli razem na łóżku, podobnie jak przedtem, ale chłopak ściągnął siostrę z brzegu posłania, pociągnął za włosy i zaniósł na rękach do furty, gdzie wsiedli natychmiast na grzbiet niedźwiedzia.
Teraz niedźwiedź ruszył drobnym krokiem, a siedzącym na jego grzbiecie przykazał:
— Gdy zobaczycie, że nadchodzi Wodnik, zawołajcie mnie! Nie uciekli jeszcze daleko, a już dał się słyszeć za nimi tupot.
Chłopak obejrzał się, ujrzał, że nadchodzi Wodnik i przerażony
krzyknął do niedźwiedzia:
— TUŻ idzie!
— Nie trwóżcie się — odparł niedźwiedź.— Weźcie spod mojego ogona szczotkę, rzućcie ją za siebie i powiedzcie: „Niechaj wyrośnie grzbiet górski! Niechaj się wzniesie aż do samego nieba, żeby nic, co lata na skrzydłach, porusza się na nogach, nie mogło nad nim przelecieć, obejść go dookoła ani przejść pod nim.
Chłopak zrobił, jak mu kazano, i zaraz wyrósł za nim grzbiet górski, tak wysoki, że sięgał niemal nieba. Wodnik był tuż, tuż za nimi, ale nie mógł gonić ich dalej, bo grzbiet górski zatarasował mu drogę. Rzekł wówczas gniewnie:
— Gdybym miał tu tylko mój oskard i moje wiertło, wywierciłbym dziurę. Muszę wrócić do domu, aby je przynieść.
Wrócił
prędko do domu. a potem z oskardem i wiertłem pośpieszył z powrotem do górskiego grzbietu i wydrążył swymi narzędziami otwór, którym mógł się przedostać. Potem zaczął kopać dół, aby schować w nim narzędzia, ale na drzewie zaczęła znów śpiewać sikora:
- Tii, tii, ja, mała sikora, do patrzenia jestem skora. Stary tu coś ukrywał, ja widziałam i powiem wam.
— Podłe stworzenie, pleciugal — syknął Wodnik. — Muszę odnieść oskard i wiertło do domu. Inaczej ta pleciuga powie o nich komuś.
Pobiegł znów do domu, jak tylko mógł najprędzej, a później wrócił, aby ścigać uciekających. W końcu dogonił ich, schwytał chłopaka za rękę i rzekł:
— Jeśli jeszcze raz uciekniecie, to was zjem.
Wrócili do domu Wodnika i żyli podobnie jak przedtem, ale chłopcu było coraz ciężej na sercu, nie wiedział, jak ma dalej żyć, co robić, bo życie było dla niego udręką.
Pewnej nocy siedział znów za tylną furtą i płakał, płakał gorzko. I oto przydreptał truchcikiem lis i spytał:
— Nie uciekłbyś stąd na moim grzbiecie?
— Chętnie bym uciekł — odparł chłopak — ale trzeba by zabrać siostrę. Poczekaj tu, a ja pójdę po nią.
Lis obiecał poczekać i chłopak pobiegł po siostrę. Wszedł do izby i zaczął ściągać siostrę leżącą, podobnie jak poprzednio, u boku Wodnika. Tym razem jednak dziewczyna obudziła się i nie chciała uciekać, ale brat schwycił ją i siłą zaniósł za tylną furtę, gdzie wsiadł z nią razem na grzbiet lisa.
Biegnąc, lis upomniał siedzących na jego grzbiecie:
— Gdy zobaczycie, że nadbiega Wodnik, powiedzcie mi!

Biegnij, ile sił. Ostrzeżemy cię, jeśli zobaczymy, że ktoś idzie — rzekł chłopak.
— Zostańcie tedy na moim grzbiecie — rzekł lis i pobiegł, jak tylko mógł najprędzej.
Mimo to już wkrótce ukazał się gnający za nimi Wodnik. Chłopak przeraził się i zawołał do lisa:
— Teraz Wodnik nas zabije!
— Pod moim ogonem jest krzesiwo — poradził lis. — Rzuć je za siebie, a zobaczysz, co się stanie.
Chłopak rzucił krzesiwo za siebie, jak mu lis kazał, i natychmiast powstał tak straszliwym ogniem ziejący wodospad, że Wodnik w żaden sposób nie mógł przejść. Stanął więc na skraju wodospadu i płakał, i wył jak wilk, ale nie mógł już nic zrobić uciekinierom, bo ci byli już daleko po drugiej strome wodospadu.
Widząc, że nie ma się już co bać Wodnika, chłopak zszedł wraz z siostrą z grzbietu lisa i wybudował sobie nie opodal własny dom, w którym razem zamieszkali.
Po jakimś czasie, gdy dom był już dobrze zagospodarowany. Przyszedł wilk, aby zobaczyć nowe mieszkanie, pozdrowił chłopaka i rzekł:
— Ho, ho, dotarłeś aż tutaj, chłopcze. Czy nie chciałbyś mnie przyjąć na towarzysza swych zabaw?
— Tak, uciekłem aż tutaj — odparł chłopak wilkowi. — Zostań, jeśli chcesz, weselej będzie się nam żyło.
Nie upłynęło wiele czasu, a przyszedł również niedźwiedź, pozdrowił chłopaka i spytał:
— Czy weźmiesz mnie na towarzysza swych zabaw?
— Zostań! — odparł chłopak, i niedźwiedź został u niego. Na koniec przyszedł jeszcze lis życzyć chłopakowi szczęścia. On także chciał zostać jego towarzyszem zabaw.
— Ciebie przyjmę szczególnie chętnie — rzekł chłopak. — Ty mnie przecież uratowałeś od Wodnika. Toteż możesz mieszkać u mnie jako mój towarzysz.
Mieszkali już pewien czas wszyscy razem i oto pewnego dnia chłopak przywołał swych towarzyszy i ruszył wraz z nimi zabawić się w lesie.
W tym czasie dziewczyna pobiegła do wodospadu i zaczęła rzucać w niego kamienie. Rzucała, rzucała bez przerwy, aż woda się uspokoiła i Wodnik mógł się do niej przedostać. Zaprowadziła go do domu brata, w nocy spali jak mąż z żoną, ale gdy nastał dzień, Wodnik zmienił się w igłę, którą dziewczyna ukryła, wtykając ją w szparę ściany, aby brat jej nie znalazł.
O brzasku brat wrócił z lasu do domu i wprowadził swych towarzyszy do izby, ale ledwie ci znaleźli się w środku, podnieśli krzyk, zaczęli drapać ściany i wszędzie czegoś szukali. Dziewczyna przeraziła się i rzekła do brata:
— Uspokój, bracie, swych towarzyszy, bo porozrywają nam ściany izby.
Chłopak poprosił więc kompanów, żeby się uspokoili. Zawstydziły się wówczas zwierzęta, spuściły głowy i usiadły cicho w kącie.
Nazajutrz chłopak wyruszył znowu ze swymi towarzyszami do lasu i został tam na noc. Na ten czas Wodnik wrócił do swej dawnej postaci i legł z dziewczyną w łożu. Gdy jednak zaświtał dzień, zamienił się znowu w igłę i dziewczyna ukryła ją w pościeli, aby wracający do domu nie mogli jej znaleźć.
I co się stało? Kiedy chłopak wraz ze swymi towarzyszami wrócił z lasu i wszedł z nimi do izby, zapach Wodnika uderzył natychmiast w nozdrza jego towarzyszy, którzy zaczęli przetrząsać pościel i hałasując, przewracali ją na wszystkie strony. Syn królewski dziwił się, co może być tego przyczyną, ale siostra błagała brata:
— Zabroń im tak hałasować!
Brat więc przemówił do swych towarzyszy, a ci się uspokoili. I tak zeszło do rana. Już o świcie chłopak ruszył z towarzyszami do lasu i wrócił dopiero następnego dnia. Siostra leżała chora i mówiła żałosnym głosem:
— Ach, kochany braciszku, wyślij swych towarzyszy, żeby zza dziewięciu żelaznych drzwi przynieśli mi maść. Ja jestem ciężko chora.
Chłopak uwierzył słowom siostry, wysłał więc swych towarzyszy po maść. Sam został przy chorej, aby być blisko niej, gdyby czegoś potrzebowała. Zaledwie jednak towarzysze wyszli, a na pewno nie dotarli jeszcze do celu, drzwi się za nimi zatrzasnęły i odcięły im drogę.
Wtedy Wodnik wyskoczył z ukrycia, schwycił chłopaka za rękę i zawołał:
— Jeżeli przez tydzień byłeś taki mądry, że mnie oszukiwałeś, to teraz nie będziesz już mógł mnie dłużej oszukiwać, bo cię zjem.
Zaczęto przygotowania, żeby uśmiercić biednego chłopaka. Siostra napaliła w żelaznym piecu i Wodnik zaprowadził chłopaka do sauny, żeby skruszał nieco przed pieczeniem.
Tymczasem towarzysze starali się wydostać zza dziewięciu żelaznych drzwi,
próbowali przedostać się do domu, kopiąc w ziemi przejście, ale przed nimi było jeszcze czworo drzwi. Wodnik zaś brał już chłopca w ręce i rzekł:
— Jesteś już dość kruchy, można cię już upiec. Na dachu sauny usiadł wszakże kruk i zakrakał:
— Kra, kraa, synu królewski, wytrzymaj jeszcze trochę! Chłopak wyrwał się wówczas z rąk Wodnika i uciekł na ławę sauny. Wkrótce jednak Wodnik ściągnął go stamtąd i zamierzał zjeść.
Wtedy jednak na dachu sauny po raz drugi zakrakał kruk:
— Kraa! Kraa! Królewski synu, wytrzymaj jeszcze trochę. Twoi towarzysze są już tylko jedną wiorstę stąd.
Chłopak więc zaczął znowu wyrywać się Wodnikowi. Wyrywał się z jego szponów i wreszcie zdołał się uwolnić. Niebawem jednak znowu znalazł się w zasięgu Wodnika, który ciągnął go za spodnie. Ale patrzcie! Kiedy zdawało się, że chłopakowi grozi ostateczna zguba, nadbiegli jego towarzysze, rzucili się wszyscy na Wodnika i rozerwali go na strzępy.
Teraz chłopak, wyzwoliwszy się, żywy, ze szponów Wodnika, podpalił saunę i Wodnik spłonął tam na popiół. Swoim towarzyszom dziękował z całego serca i nie wiedział, jak ma ich wynagrodzić za to, że uratowali go z takiego niebezpieczeństwa. Przygotował dla nich ucztę i na złotych i srebrnych naczyniach podał im najrozmaitsze smakołyki do jedzenia i picia. A potem wszyscy razem ruszyli zabawić się, jak poprzednio, w lesie.
W czasie ich nieobecności dziewczyna wzięła w rękę sito i przesiewała popiół w saunie, ażeby zobaczyć, czy nie znajdzie jakichś resztek Wodnika. Przeszukała starannie popiół i znalazła w końcu resztki kości Wodnika. Zabrała je do domu i wsunęła pod poduszkę brata. Ten wrócił do domu z lasu bardzo zmęczony długą wędrówką i rzucił się na łóżko, aby spać.
Kiedy spał, kość Wodnika, ukryta pod poduszką, wbiła mu się w głowę i chłopak umarł. Wówczas przyszła siostra, która czuwała w pobliżu, wzięła zwłoki brata z łóżka i zakopała w ziemi. W ten sposób zemściła się za spalenie Wodnika.
Towarzysze zabaw, nie widząc długo swego przyjaciela, zaczęli za nim tęsknić i szukali go wszędzie. W końcu ich nozdrza podrażnił zapach idący z ziemi i kierując się nim, dotarli na miejsce, gdzie chłopak był pogrzebany. Odkopali ziemię i znaleźli jego zwłoki. Ogarnęła ich wielka żałość. Zaczęli się naradzać:
— Jak mamy go obudzić? Musimy go przecież przywrócić do życia!
Obejrzeli starannie zwłoki i kiedy w głowie zmarłego znaleźli kość Wodnika, domyślili się natychmiast, jaką śmiercią zmarł chłopak: zabiła go kość Wodnika.
Wtedy rzekł do towarzyszy niedźwiedź:
— Oprę moją głowę na kości. Może kość wejdzie do niej. Przyłożył swoją głowę do głowy zmarłego i wtedy kość wyskoczyła natychmiast z głowy zmarłego i wbiła się w głowę niedźwiedzia, który od razu padł martwy. Chłopak natomiast obudził się i otrząsnąwszy się, rzekł:
— Oho! Spałem chyba cały tydzień.
—- Tak, spałeś, nasz kochany panie! — powiedziały wilk i lis. — Ale gdyby nas nie było, spałbyś wieki.

Potem rzekł wilk:
Teraz ja oprę głowę na głowie niedźwiedzia. Może kość przejdzie do mojej.
I przyłożył głowę do głowy niedźwiedzia, a wtedy kość Wodnika wyskoczyła z głowy niedźwiedzia i wbiła się w głowę wilka, który zaraz umarł.

Niedźwiedź tymczasem ożył.
Wtedy lis pomyślał w duchu: ,,W tylu przypadkach okazałem swoją mądrość. Czy teraz miałbym stracić głowę?”
Przykląkł i oparł swoją głowę o głowę wilka. Zaledwie jednak kość wydobyła się z głowy wilka, lis uskoczył na bok i kość wbiła się w wielki świerk, który natychmiast obumarł.

Niech sobie obumiera, w lesie jest dużo innych — rzekł lis i radował się, że jemu się to nie przytrafiło.
Teraz też i wilk obudził się do życia i wszyscy, wraz ze swym panem, poszli do domu, skąd zabrali siostrę i razem ruszyli w drogę.

Czas już bowiem był najwyższy, żeby odwiedzić rodzinne strony.
Gdy uszli kawałek drogi, dotarli do kościoła, który był tak stary, że dach się na nim całkiem rozpadł. Podróżni weszli do kościoła i obejrzeli wnętrze. Znajdował się w nim ksiądz, jak to zwykle w kościele, i dwoje ludzi, którzy modlili się do Boga. Byli to rodzice chłopaka, ale byli już tacy starzy, że musieli postawić tuż przed nosami palące się wrzeciono i szyszkę sosnową, aby widzieć, co robią. Swoich dzieci oboje już nie poznali.
Królewicz zaczerpnął wówczas wody życia i spryskał nią starców, którzy natychmiast pojaśnieli, zrobili się młodzi i piękni jak niegdyś, a jednocześnie poznali swe dzieci. Zapanowała wówczas wielka radość, a potem wszyscy udali się do zamku królewskiego, gdzie chłopak opowiedział ojcu, co przecierpiał, i wreszcie zakończył słowami:
— Dzięki mojej siostrze byłem już pod ziemią. Gdy ojciec to usłyszał, rozgniewał się bardzo, kazał wyprowadzić córkę przed bramę, gdzie ją zastrzelono. Natomiast towarzyszom zabaw syna dano jeść i pić w złotych i srebrnych naczyniach, a królewicz zaczął rządzić na zamku swych rodziców.

I kto wie. czy nie rządzi tam do dziś. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

* Każdy Twój komentarz jest dla mnie wsparciem i motywacją. Każdy Twój komentarz uświadamia mnie w przekonaniu, że to, co robię, nie schodzi na manowce :)

** Komentarze muszą być pisane cywilizowanym językiem, z szacunkiem do Stwórczyni Bloga - nie chcę jednak widzieć tu pokemonów i ich kumpli.

*** Staraj się aby Twoje komentarze były bardziej rozwinięte i nie ograniczały się do słów ,,Ładne obrazki/Cudny blog/Ładny blog”.

**** Jeśli trafiłeś tu tylko po to, aby się reklamować spamem, radzę porzucić ten pomysł - nie licz na to, że nabiję Ci statystykę. W moich zasadach blogowania liczy się uczciwość.

***** Zdarza się, że odpowiadam na Wasze komentarze. Może wywiązać się fajna dyskusja :)