W pewnym zamku mieszkał
król ze swą małżonką.
Życie ich pełne było
smutku, bo nie mieli dzieci, ani dziedzica, ani radości na stare
lata.
Pewnego razu król
wyruszył w podróż morską i pośrodku morza jego okręt utknął
na miejscu. Naradzano się, robiono, co tylko było możliwe. Nic
wszakże nie pomagało i nad statkiem zawisło śmiertelne
niebezpieczeństwo. Wtedy z morza wyłonił się Wodnik i rzekł do
króla:
— Jeżeli dasz mi to, co urodziło się w domu, to
pomogę ci zepchnąć okręt. Inaczej nie ruszysz się stąd za dni
swego życia.
Król rozmyślał w duchu:
,,Jeśli moja klacz urodziła źrebaka, to dam go chętnie. Jeśli
krowa urodziła cielę, albo owca jagnię, dam chętnie wszystko”.
I przyrzekł uroczyście
Wodnikowi dać mu, co się urodziło w domu. Wtedy okręt ruszył z
miejsca i król wrócił do domu. Tam wyszła mu na spotkanie
małżonka z chłopcem na jednym ręku, a dzieweczką na drugim, i
pozdrowiła, szczęśliwa, swego męża.
Król rozradował się
wielce, że jego małżonka urodziła mu dzieci. Jego radość jednak
była krótkotrwała, gdyż biedny ojciec przypomniał sobie
obietnicę daną Wodnikowi. Zmartwił się teraz okrutnie, że musi
oddać mu swe dzieci.
Nic jednak nie powiedział
o tym małżonce, ale poszedł sam do lasu i wykopał tam głęboki
dół. Gdy dół był gotów, zbudował w nim małą izdebkę, do
której przyniósł wszelkiego rodzaju jedzenie, i tam, w sercu
ziemi, ukrył swe dzieci, ażeby Wodnik nie mógł ich znaleźć.
Nie
upłynęło wiele czasu, a do króla zgłosił się Wodnik i
spytał:
— Dasz mi już to, co przyrzekłeś?
Król zaproponował
źrebię, ale Wodnik nie wziął. Król ofiarował jagnię, ale i to
nie zadowoliło Wodnika.
Domagał się tego. co
urodziła jego żona.
Król kupił wówczas we
wsi chłopca i dziewczynkę i dał je Wodnikowi, własnych nie chciał
oddać.
Wodnik wziął dzieci i zaniósł je do swego domu.
W drodze pytał dzieci:
— Skoro jesteście
królewskimi dziećmi, powiedzcie, co ze słodyczy jest najsłodsze?
—
Miód — odparły dzieci.
— Co jest najbardziej miękkie ze
wszystkich miękkich rzeczy?
— Najbardziej miękka ze
wszystkiego jest puchowa poduszka — odparły dzieci.
— Co jest
najtwardsze ze wszystkich twardych rzeczy?
— Kamień.
— Co
jest najgęstsze ze wszystkich gęstych rzeczy?
— Smoła.
—
Nie, wy nie jesteście królewskimi dziećmi — rzekł Wodnik,
odprowadził dzieci z powrotem do zamku i zaczął szukać kryjówki
prawdziwych królewiątek.
Przeszukał już cały zamek, ale i tam
ich nie znalazł. Poszedł więc na koniec do kuźni, aby tam
popatrzeć. I tam ich nie znalazł, ale przemówił do niego młot
kowalski:
— Król kuł mną w dni powszednie i w święta, więc
ci pomogę. Weź mnie na ramię i wyjdź. Tam gdzie upadnę, szukaj
zaginionych.
Wodnik wziął młot na ramię i poszedł z nim na
skraj lasu, i oto młot spadł mu z ramienia, upadł tam. gdzie były
ukryte dzieci. Wodnik zaczął kopać i wkrótce znalazł izdebkę, a
w niej głęboko ukrytego chłopca i dziewczynkę.
Wziął je na ręce i wraz
z nimi ruszył do domu. W drodze syn królewski rzekł do Wodnika:
— Jeśli nas
uprowadziłeś z domu naszego ojca i naszej matki, to albo nas od
razu zabij, albo daj nam coś do jedzenia!
— Co jest najsłodsze ze
wszystkich słodyczy? — spytał Wodnik.
— Najsłodsze jest
matczyne mleko.
— Co jest najbardziej miękkie ze wszystkich
miękkości?
— Matczyne łono.
— Co jest najtwardsze ze
wszystkich twardych rzeczy?
— Serce ojca.
Gdy Wodnik usłyszał
te odpowiedzi, zabrał dzieci z sobą do swego domu i zrobił z nich
swoje sługi.
Żyli wszyscy troje długo razem.
Mijały dni i lata, dzieci
rosły i martwiły się, w jaki sposób wrócić do swego rodzinnego
domu. Z czasem wszakże dziewczyna przyzwyczaiła się do Wodnika i
żyli z sobą jak mąż i żona. Bolało to bardzo chłopca, który
stawał się coraz smutniejszy.
Pewnego razu wstał o
północy, wyszedł za tylne wrota chałupy i gorzko zapłakał nad
swoim nieszczęściem. Płakał tam biedny chłopak, płakał, i
żaden rozum nie mógłby ogarnąć jego smutku, żadne słowo nie
mogłoby go wypowiedzieć, tak był ogromny.
Nadbiegł drogą wilk
i spytał chłopca:
— Czemu płaczesz, mój kochany chłopaczku?
Jeśli chciałbyś stąd odejść, to wsiądź na mój grzbiet.
—
O! Uciekłbym stąd w jednej chwili — odparł chłopak — ale mam
tu siostrę.
— No, to idź i przyprowadź ją — rzekł do
niego wilk. — Oboje was wyzwolę.
Kiedy chłopak wszedł do
izby, siostra spała z Wodnikiem. Nie przejął się jednak tym,
ściągnął ją z brzegu łóżka i zaniósł na rękach do furty,
gdzie czekał wilk. Rodzeństwo wsiadło na jego grzbiet i wilk
popędził, jak tylko mógł najprędzej.
Przed ucieczką wszakże
powiedział chłopcu:
— Jeśli zobaczysz, że podąża za nami
Wodnik, powiedz mi. Pędzili jakiś czas na grzbiecie wilka, gdy wtem
chłopiec krzyknął:
— Już idzie!
— Aha, idzie już! —
warknął wilk. — Weźcie więc teraz krzemień, który jest pod
moim ogonem, wsadźcie go za sobą w ziemię i rzeknijcie: ,,Niech
się wzniesie krzemienna góra, niechaj dosięgnie nieba, żeby nic,
co lata na skrzydłach, porusza się na nogach, nie mogło nad nią
przelecieć, obejść dookoła ani przejść pod nią".
Chłopak
zrobił tak, jak mu wilk kazał, wsadził krzemień za sobą w ziemię
i natychmiast wyrosła góra krzemienna, wyrosła po samo niebo i
zatarasowała przed Wodnikiem drogę.
Kiedy Wodnik przekonał się,
że nie wdrapie się na górę, stanął u jej stóp i rzekł
gniewnie:
— Gdybym miał tu tylko mój oskard i moje wiertło,
wywierciłbym w górze dziurę.
Wrócił prędko
do domu, a potem z oskardem i wiertłem pośpieszył z powrotem do
góry. Wywiercił w niej dziurę, przez którą mógł się
przeczołgać, a następnie pogonić za uciekinierami. Nie miał
jednak odwagi zostawić swoich narzędzi na drodze, lecz postanowił
ukryć je w ziemi. Kiedy kopał na nie dół, na drzewie zaczęła
śpiewać sikora:
- Tu, tii, ja, mała sikora, do patrzenia jestem
skora. Stary tu cos ukrywał, ja widziałam i powiem wam.
— Ach,
ty nędzne stworzenie, ty pleciugo! — powiedział Wodnik. — Muszę
doprawdy zanieść narzędzia do domu. Inaczej ktoś je tu
znajdzie.
Ruszył natychmiast z narzędziami do domu, zaraz jednak
wrócił i pognał za uciekinierami.
Dopadł ich w końcu i nie
pozwolił dalej uciekać. Zabrał rodzeństwo z sobą i zaprowadził
do swego domu, gdzie żyli jak dawniej. Dziewczyna polubiła życie w
domu Wodnika, ale dla chłopaka było ono jeszcze bardziej żałosne
niż przedtem. Nie wiedział wszakże, jakim sposobem mógłby się
od niego wydostać.
Pewnego razu, gdy znów siedział w nocy za
tylną furtą i płakał żałośnie nad swym losem, przydreptał do
furty szerokogłowy czarny niedźwiedź i spytał:
— Czy nie
chciałbyś ruszyć stąd na moim grzbiecie?
— Jakże chętnie bym
stąd odszedł — odparł chłopak — ale muszę zabrać z sobą
siostrę.
— No, to biegnij ją przyprowadzić — rzekł
niedźwiedź — ale nie siedź długo!
— Poczekaj chwilę —
poprosił chłopak i pobiegł do izby Wodnika.
Tam znów
dziewczyna i Wodnik leżeli razem na łóżku, podobnie jak przedtem,
ale chłopak ściągnął siostrę z brzegu posłania, pociągnął
za włosy i zaniósł na rękach do furty, gdzie wsiedli natychmiast
na grzbiet niedźwiedzia.
Teraz niedźwiedź ruszył drobnym
krokiem, a siedzącym na jego grzbiecie przykazał:
— Gdy
zobaczycie, że nadchodzi Wodnik, zawołajcie mnie! Nie uciekli
jeszcze daleko, a już dał się słyszeć za nimi tupot.
Chłopak
obejrzał się, ujrzał, że nadchodzi Wodnik i przerażony
krzyknął
do niedźwiedzia:
— TUŻ idzie!
— Nie trwóżcie się —
odparł niedźwiedź.— Weźcie spod mojego ogona szczotkę, rzućcie
ją za siebie i powiedzcie: „Niechaj wyrośnie grzbiet górski!
Niechaj się wzniesie aż do samego nieba, żeby nic, co lata na
skrzydłach, porusza się na nogach, nie mogło nad nim przelecieć,
obejść go dookoła ani przejść pod nim.
Chłopak zrobił, jak
mu kazano, i zaraz wyrósł za nim grzbiet górski, tak wysoki, że
sięgał niemal nieba. Wodnik był tuż, tuż za nimi, ale nie mógł
gonić ich dalej, bo grzbiet górski zatarasował mu drogę. Rzekł
wówczas gniewnie:
— Gdybym miał tu tylko mój oskard i moje
wiertło, wywierciłbym dziurę. Muszę wrócić do domu, aby je
przynieść.
Wrócił prędko
do domu. a potem z oskardem i wiertłem pośpieszył z powrotem do
górskiego grzbietu i wydrążył swymi narzędziami otwór, którym
mógł się przedostać. Potem zaczął kopać dół, aby schować w
nim narzędzia, ale na drzewie zaczęła znów śpiewać sikora:
- Tii, tii, ja, mała
sikora, do patrzenia jestem skora. Stary tu coś ukrywał, ja
widziałam i powiem wam.
— Podłe stworzenie, pleciugal —
syknął Wodnik. — Muszę odnieść oskard i wiertło do domu.
Inaczej ta pleciuga powie o nich komuś.
Pobiegł znów do domu,
jak tylko mógł najprędzej, a później wrócił, aby ścigać
uciekających. W końcu dogonił ich, schwytał chłopaka za rękę i
rzekł:
— Jeśli jeszcze raz uciekniecie, to was zjem.
Wrócili
do domu Wodnika i żyli podobnie jak przedtem, ale chłopcu było
coraz ciężej na sercu, nie wiedział, jak ma dalej żyć, co robić,
bo życie było dla niego udręką.
Pewnej nocy siedział znów za
tylną furtą i płakał, płakał gorzko. I oto przydreptał
truchcikiem lis i spytał:
— Nie uciekłbyś stąd na moim
grzbiecie?
— Chętnie bym uciekł — odparł chłopak — ale
trzeba by zabrać siostrę. Poczekaj tu, a ja pójdę po nią.
Lis
obiecał poczekać i chłopak pobiegł po siostrę. Wszedł do izby i
zaczął ściągać siostrę leżącą, podobnie jak poprzednio, u
boku Wodnika. Tym razem jednak dziewczyna obudziła się i nie
chciała uciekać, ale brat schwycił ją i siłą zaniósł za tylną
furtę, gdzie wsiadł z nią razem na grzbiet lisa.
Biegnąc, lis
upomniał siedzących na jego grzbiecie:
— Gdy zobaczycie, że
nadbiega Wodnik, powiedzcie mi!
— Biegnij, ile sił.
Ostrzeżemy cię, jeśli zobaczymy, że ktoś idzie — rzekł
chłopak.
— Zostańcie tedy na moim grzbiecie — rzekł lis i
pobiegł, jak tylko mógł najprędzej.
Mimo to już wkrótce
ukazał się gnający za nimi Wodnik. Chłopak przeraził się i
zawołał do lisa:
— Teraz Wodnik nas zabije!
— Pod moim
ogonem jest krzesiwo — poradził lis. — Rzuć je za siebie, a
zobaczysz, co się stanie.
Chłopak rzucił krzesiwo za siebie,
jak mu lis kazał, i natychmiast powstał tak straszliwym ogniem
ziejący wodospad, że Wodnik w żaden sposób nie mógł przejść.
Stanął więc na skraju wodospadu i płakał, i wył jak wilk, ale
nie mógł już nic zrobić uciekinierom, bo ci byli już daleko po
drugiej strome wodospadu.
Widząc, że nie ma się już co bać
Wodnika, chłopak zszedł wraz z siostrą z grzbietu lisa i wybudował
sobie nie opodal własny dom, w którym razem zamieszkali.
Po
jakimś czasie, gdy dom był już dobrze zagospodarowany. Przyszedł
wilk, aby zobaczyć nowe mieszkanie, pozdrowił chłopaka i rzekł:
—
Ho, ho, dotarłeś aż tutaj, chłopcze. Czy nie chciałbyś mnie
przyjąć na towarzysza swych zabaw?
— Tak, uciekłem aż tutaj
— odparł chłopak wilkowi. — Zostań, jeśli chcesz, weselej
będzie się nam żyło.
Nie upłynęło wiele czasu, a przyszedł
również niedźwiedź, pozdrowił chłopaka i spytał:
— Czy
weźmiesz mnie na towarzysza swych zabaw?
— Zostań! — odparł
chłopak, i niedźwiedź został u niego. Na koniec przyszedł
jeszcze lis życzyć chłopakowi szczęścia. On także chciał
zostać jego towarzyszem zabaw.
— Ciebie przyjmę szczególnie
chętnie — rzekł chłopak. — Ty mnie przecież uratowałeś od
Wodnika. Toteż możesz mieszkać u mnie jako mój
towarzysz.
Mieszkali już pewien czas wszyscy razem i oto pewnego
dnia chłopak przywołał swych towarzyszy i ruszył wraz z nimi
zabawić się w lesie.
W tym czasie dziewczyna pobiegła do
wodospadu i zaczęła rzucać w niego kamienie. Rzucała, rzucała
bez przerwy, aż woda się uspokoiła i Wodnik mógł się do niej
przedostać. Zaprowadziła go do domu brata, w nocy spali jak mąż z
żoną, ale gdy nastał dzień, Wodnik zmienił się w igłę, którą
dziewczyna ukryła, wtykając ją w szparę ściany, aby brat jej nie
znalazł.
O brzasku brat wrócił z lasu do domu i wprowadził
swych towarzyszy do izby, ale ledwie ci znaleźli się w środku,
podnieśli krzyk, zaczęli drapać ściany i wszędzie czegoś
szukali. Dziewczyna przeraziła się i rzekła do brata:
—
Uspokój, bracie, swych towarzyszy, bo porozrywają nam ściany
izby.
Chłopak poprosił więc kompanów, żeby się uspokoili.
Zawstydziły się wówczas zwierzęta, spuściły głowy i usiadły
cicho w kącie.
Nazajutrz chłopak wyruszył znowu ze swymi
towarzyszami do lasu i został tam na noc. Na ten czas Wodnik wrócił
do swej dawnej postaci i legł z dziewczyną w łożu. Gdy jednak
zaświtał dzień, zamienił się znowu w igłę i dziewczyna ukryła
ją w pościeli, aby wracający do domu nie mogli jej znaleźć.
I
co się stało? Kiedy chłopak wraz ze swymi towarzyszami wrócił z
lasu i wszedł z nimi do izby, zapach Wodnika uderzył natychmiast w
nozdrza jego towarzyszy, którzy zaczęli przetrząsać pościel i
hałasując, przewracali ją na wszystkie strony. Syn królewski
dziwił się, co może być tego przyczyną, ale siostra błagała
brata:
— Zabroń im tak hałasować!
Brat więc przemówił
do swych towarzyszy, a ci się uspokoili. I tak zeszło do rana. Już
o świcie chłopak ruszył z towarzyszami do lasu i wrócił dopiero
następnego dnia. Siostra leżała chora i mówiła żałosnym
głosem:
— Ach, kochany braciszku, wyślij swych towarzyszy,
żeby zza dziewięciu żelaznych drzwi przynieśli mi maść. Ja
jestem ciężko chora.
Chłopak uwierzył słowom siostry, wysłał
więc swych towarzyszy po maść. Sam został przy chorej, aby być
blisko niej, gdyby czegoś potrzebowała. Zaledwie jednak towarzysze
wyszli, a na pewno nie dotarli jeszcze do celu, drzwi się za nimi
zatrzasnęły i odcięły im drogę.
Wtedy Wodnik wyskoczył z
ukrycia, schwycił chłopaka za rękę i zawołał:
— Jeżeli
przez tydzień byłeś taki mądry, że mnie oszukiwałeś, to teraz
nie będziesz już mógł mnie dłużej oszukiwać, bo cię
zjem.
Zaczęto przygotowania, żeby uśmiercić biednego chłopaka.
Siostra napaliła w żelaznym piecu i Wodnik zaprowadził chłopaka
do sauny, żeby skruszał nieco przed pieczeniem.
Tymczasem
towarzysze starali się wydostać zza dziewięciu żelaznych drzwi,
próbowali przedostać się
do domu, kopiąc w ziemi przejście, ale przed nimi było jeszcze
czworo drzwi. Wodnik zaś brał już chłopca w ręce i rzekł:
—
Jesteś już dość kruchy, można cię już upiec.
Na dachu
sauny usiadł wszakże kruk i zakrakał:
— Kra, kraa, synu
królewski, wytrzymaj jeszcze trochę!
Chłopak wyrwał się wówczas z
rąk Wodnika i uciekł na ławę sauny. Wkrótce jednak Wodnik
ściągnął go stamtąd i zamierzał zjeść.
Wtedy jednak na
dachu sauny po raz drugi zakrakał kruk:
— Kraa! Kraa! Królewski
synu, wytrzymaj jeszcze trochę. Twoi towarzysze są już tylko jedną
wiorstę stąd.
Chłopak więc zaczął znowu wyrywać się
Wodnikowi. Wyrywał się z jego szponów i wreszcie zdołał się
uwolnić. Niebawem jednak znowu znalazł się w zasięgu Wodnika,
który ciągnął go za spodnie. Ale patrzcie! Kiedy zdawało się,
że chłopakowi grozi ostateczna zguba, nadbiegli jego towarzysze,
rzucili się wszyscy na Wodnika i rozerwali go na strzępy.
Teraz
chłopak, wyzwoliwszy się, żywy, ze szponów Wodnika, podpalił
saunę i Wodnik spłonął tam na popiół. Swoim towarzyszom
dziękował z całego serca i nie wiedział, jak ma ich wynagrodzić
za to, że uratowali go z takiego niebezpieczeństwa. Przygotował
dla nich ucztę i na złotych i srebrnych naczyniach podał im
najrozmaitsze smakołyki do jedzenia i picia. A potem wszyscy razem
ruszyli zabawić się, jak poprzednio, w lesie.
W czasie ich
nieobecności dziewczyna wzięła w rękę sito i przesiewała popiół
w saunie, ażeby zobaczyć, czy nie znajdzie jakichś resztek
Wodnika. Przeszukała starannie popiół i znalazła w końcu resztki
kości Wodnika. Zabrała je do domu i wsunęła pod poduszkę brata.
Ten wrócił do domu z lasu bardzo zmęczony długą wędrówką i
rzucił się na łóżko, aby spać.
Kiedy spał, kość Wodnika,
ukryta pod poduszką, wbiła mu się w głowę i chłopak umarł.
Wówczas przyszła siostra, która czuwała w pobliżu, wzięła
zwłoki brata z łóżka i zakopała w ziemi. W ten sposób zemściła
się za spalenie Wodnika.
Towarzysze zabaw, nie widząc długo
swego przyjaciela, zaczęli za nim tęsknić i szukali go wszędzie.
W końcu ich nozdrza podrażnił zapach idący z ziemi i kierując
się nim, dotarli na miejsce, gdzie chłopak był pogrzebany.
Odkopali ziemię i znaleźli jego zwłoki. Ogarnęła ich wielka
żałość. Zaczęli się naradzać:
— Jak mamy go obudzić?
Musimy go przecież przywrócić do życia!
Obejrzeli starannie
zwłoki i kiedy w głowie zmarłego znaleźli kość Wodnika,
domyślili się natychmiast, jaką śmiercią zmarł chłopak: zabiła
go kość Wodnika.
Wtedy rzekł do towarzyszy niedźwiedź:
—
Oprę moją głowę na kości. Może kość wejdzie do niej.
Przyłożył swoją głowę
do głowy zmarłego i wtedy kość wyskoczyła natychmiast z głowy
zmarłego i wbiła się w głowę niedźwiedzia, który od razu padł
martwy. Chłopak natomiast obudził się i otrząsnąwszy się,
rzekł:
— Oho! Spałem chyba cały tydzień.
—- Tak,
spałeś, nasz kochany panie! — powiedziały wilk i lis. — Ale
gdyby nas nie było, spałbyś wieki.
Potem rzekł wilk:
— Teraz ja oprę głowę
na głowie niedźwiedzia. Może kość przejdzie do mojej.
I
przyłożył głowę do głowy niedźwiedzia, a wtedy kość Wodnika
wyskoczyła z głowy niedźwiedzia i wbiła się w głowę wilka,
który zaraz umarł.
Niedźwiedź tymczasem ożył.
Wtedy lis pomyślał w
duchu: ,,W tylu przypadkach okazałem swoją mądrość. Czy teraz
miałbym stracić głowę?”
Przykląkł i oparł swoją głowę
o głowę wilka. Zaledwie jednak kość wydobyła się z głowy
wilka, lis uskoczył na bok i kość wbiła się w wielki świerk,
który natychmiast obumarł.
— Niech sobie obumiera,
w lesie jest dużo innych — rzekł lis i radował się, że jemu
się to nie przytrafiło.
Teraz też i wilk obudził się do życia
i wszyscy, wraz ze swym panem, poszli do domu, skąd zabrali siostrę
i razem ruszyli w drogę.
Czas już bowiem był
najwyższy, żeby odwiedzić rodzinne strony.
Gdy uszli kawałek
drogi, dotarli do kościoła, który był tak stary, że dach się na
nim całkiem rozpadł. Podróżni weszli do kościoła i obejrzeli
wnętrze. Znajdował się w nim ksiądz, jak to zwykle w kościele, i
dwoje ludzi, którzy modlili się do Boga. Byli to rodzice chłopaka,
ale byli już tacy starzy, że musieli postawić tuż przed nosami
palące się wrzeciono i szyszkę sosnową, aby widzieć, co robią.
Swoich dzieci oboje już nie poznali.
Królewicz zaczerpnął
wówczas wody życia i spryskał nią starców, którzy natychmiast
pojaśnieli, zrobili się młodzi i piękni jak niegdyś, a
jednocześnie poznali swe dzieci. Zapanowała wówczas wielka radość,
a potem wszyscy udali się do zamku królewskiego, gdzie chłopak
opowiedział ojcu, co przecierpiał, i wreszcie zakończył
słowami:
— Dzięki mojej siostrze byłem już pod ziemią.
Gdy ojciec to usłyszał, rozgniewał się bardzo, kazał
wyprowadzić córkę przed bramę, gdzie ją zastrzelono. Natomiast
towarzyszom zabaw syna dano jeść i pić w złotych i srebrnych
naczyniach, a królewicz zaczął rządzić na zamku swych rodziców.
I kto wie. czy nie rządzi
tam do dziś.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
* Każdy Twój komentarz jest dla mnie wsparciem i motywacją. Każdy Twój komentarz uświadamia mnie w przekonaniu, że to, co robię, nie schodzi na manowce :)
** Komentarze muszą być pisane cywilizowanym językiem, z szacunkiem do Stwórczyni Bloga - nie chcę jednak widzieć tu pokemonów i ich kumpli.
*** Staraj się aby Twoje komentarze były bardziej rozwinięte i nie ograniczały się do słów ,,Ładne obrazki/Cudny blog/Ładny blog”.
**** Jeśli trafiłeś tu tylko po to, aby się reklamować spamem, radzę porzucić ten pomysł - nie licz na to, że nabiję Ci statystykę. W moich zasadach blogowania liczy się uczciwość.
***** Zdarza się, że odpowiadam na Wasze komentarze. Może wywiązać się fajna dyskusja :)