piątek, 7 sierpnia 2015

Sprawy osobiste Dziwnego Świata (Official Note #12): Szczurzyca powraca do kolonii

Cześć!

Ostatnie dni (tj. 4-6 sierpień) były dla mnie mega emocjonujące i jakoś tak coś mi stale przeszkadzało w pisaniu jakichkolwiek postów.
Byłam owszem czwartego sierpnia w Swędowie i jestem mega szczęśliwa, że spędziłam chociażby ten dzień poza Głownem.



Nie zapomniałam wszakże o blogu i nadal go piszę.
Od pewnego czasu głowię się nad tym, czy już niedługo rozpocząć pisanie nowej serii. 
Postanowiłam, że jeśli tylko będziecie skłonni skomentować (jeśli czas Wam pozwoli), ujawni się pierwszy post z tej serii.

Ostatnio byłam zajęta różnymi rzeczami, a najczęściej jednak podczas upałów spałam, piłam butelki wody i spałam (nie ma to jak szczęście, chyba, że tego szczęścia nie ma). Robiłam sobie strajk od komputera, aby moje oczy odpoczęły (jak się ma odziedziczoną wadę wzroku, to nie ma przeproś ;/)



Ogółem, to się cieszę, że obecnie (być może, niechby tak było) upały trwają coraz krócej, ja w każdym bądź razie latam w krótkich spodenkach lub spodniach typu pumpy.

 



Tak mniej więcej wyglądają, jeśli chodzi o krój. Jeśli chodzi o wzory, spotyka się praktycznie każdy – w kwiaty, w panterkę, we wzór z figur geometrycznych… możliwości jest mnóstwo.
Najbardziej popularne były w latach 20.-stych XX, wieku, a w zasadzie krój ich powrócił, jak mi się zdaje opiewane nową nazwą sindbadów, wzorowanych zapewnie na imieniu arabskiego bohatera (nie jestem jednak pewna, czy Sindbad rzeczywiście był Arabem <nie mam tutaj na myśli animowanej bajki Legenda siedmiu mórz>). Istnieją też spodnie o podobnym przewiewnym kroju pod nazwą alladynki (są z kolei szersze) - one z kolei również wzięły swą nazwę od Disneyowskiego bohatera.

Tutaj macie klasyczny przykład łaknienia tych spodni w latach 90.-tych (nie na początku wprawdzie, lecz być może w połowie – w każdym bądź razie, parę lub paręnaście lat po rozpoczęciu kariery Guns'ów):


MC HAMMER - U CAN'T TOUCH THIS




W razie czego, post ten oznaczam osobną etykietą, jakby ktoś chciał zerknąć.

Cóż ja jeszcze mam do powiedzenia w tym poście?

Przede wszystkim to, że mogę jedynie cieszyć się z wyjazdu, jaki sobie sprawiłam i zająć się swoimi ukochanymi sprawuszkami, takimi jak pisanie ^.^


Być może to nie są moje palce, ale mam podobnie opiłowane paznokcie… :)

W tym czasie piję właśnie kompot jabłkowy, jaki wspólnie z mamą zrobiłam rano.
A zahaczając jeszcze o temat posta… cieszę się, że wracam do Was, chociaż wiem, że większość moich Czytelników jest zajętych. Jednak nie tracę nadziei, i pozostawiam Wam posty w nikłym jej promyku, że kiedykolwiek przeczytacie je.



Jak widać, wróciłam na trochę do swojej ,,szczurzej norki”, ale za to nie wiem, czy nie właśnie jutro z niej wybędę.
Jednak zdążyłam przywyknąć, że na wakacje nie wyjeżdżam nigdzie na dłużej.
Jakoś tak… w domu lepiej.


Jak zapewne można się domyśleć, jestem w trakcie czytania Hobbita (wiem, powtarzam się) i to dosłownego czytania...



a nie gniewnego przerzucania kartek...



Brałam się zawsze za czytanie po południu (mówię oczywiście o ostatnich dniach), kiedy ta fala gorąca miała przejść i zdawało się, że nic by mnie nie oderwało od lektury, za którą oczy wypatrywałam…


Ta kraina czytania na długo mnie chyba wciągnie, znając życie… cóż, moja rodzina zawsze była taka ,,oczytana” ;D
Ostatnio piszę właśnie takie spontany, gdyż na normalne posty muszę się załapać, gdy będę pewna, że pod wpisami będzie więcej komentarzy.


Jak na razie ten post jest zapowiedzią, że mimo przerw o blogu nie zapominam, chociaż jak wspominałam, nie zamierzam wyjeżdżać z miasta na dłużej niż kilka godzin.

W każdym bądź razie szykujcie się na niespodzianki, jeśli zdarzy Wam się tu spontanicznie wejść.

Jak moja natura wskazuje, żyję nadal dzięki muzyce, chociaż przez ten upał nawet najbardziej skoczny blues nie podniesie mnie z miejsca... chociaż się staram jak mogę, szczególnie gdy słyszę Lindusiu, weź wsadź w swoje życie więcej życia ^.^
 


Jak zwykle ślepo wierzę że w dzień następny już od rana będę miała siłę na cokolwiek, a tu nagle okazuje się zupełnie na odwrót.

Zrządzenie losu, hazard jakiś...


No ale nic. Postaram się wówczas zająć się czytaniem, bo jeszcze po Hobbicie czeka mnie świeżutka bułeczka na mojej półeczce... 

 
Ja już najprawdopodobniej kończę z tym dziwnym postem, do usłyszenia, kochani ;* ;*


P.S: Nie zapomniałam o święcie i z okazji rocznicy Anatolija Papanowa posłuchałam parę piosenek Włodzimierza Wysockiego (który wcześniej ubiegał się o rolę Wilka ;D), no i obejrzałam kilka losowych odcinków Nu pagadi (spoko, wszystkie znam na pamięć ^.^).
Co ciekawe, moje kędziorki na głowie właściwie przypominają trochę późniejszy jego fryz ;D