Witam
was, kamraci!
A
więc wakacje już zagościły w
mej duszy, a więc, sądzę, że już pora najwyższa wstawić notkę,
za którą tak tęskniliście.
Postanowiłam nie czekać z tym postem do jutra. Napisałam go próbnie wczoraj, skorektorowałam dzisiaj rano.
Postanowiłam nie czekać z tym postem do jutra. Napisałam go próbnie wczoraj, skorektorowałam dzisiaj rano.
Poprzednie
posty były dość liche, bo pisałam je na szybko, nie miałam
konkretnego pomysłu.
Wakacje
już zagościły w mej duszy, a więc, sądzę, że już pora
najwyższa wstawić notkę, za którą tak tęskniliście.
Wedle
obietnicy, zebrałam potrzebne, a wręcz – jak się okazało –
niezbędne cytaty z powieści Roberta Stevensona.
Nie
ukrywam, że kocham tą książkę, i każdemu miłośnikowi przygód
bez skazy polecę.
No
więc… tego…
Mieli
być piraci i piratki, taka swobodna mieszanka, ponieważ trudno mi
było ich podzielić na płcie.
Jednak
ze względu na dość bogatą liczbę cytatów (nie wszystkich
zresztą, ale po cóż spisywać całą powieść na posta?),
postanowiłam je wyróżnić czcionką i kolorem, aby się tak nie
,,zlewało” podczas czytania. Mam nadzieję, że odbiór będzie
dobry, bo podejrzewam, iż ta notka będzie trochę długawa…
ważne, żeby było ciekawie ;P
Chyba
napiszecie parę słów o wrażeniach pod postem?
Będę
bardzo wdzięczna, ponieważ od Was zależy, czy takie notki będą.
Możemy
zaczynać:
Był
to mężczyzna rosły, muskularny, ciężki, o orzechowobrunatnej
twarzy. Na barki, przywdziane w brudny, niegdyś błękitny kubrak,
spadał mu harcap jakby w dziegciu unurzany. Ręce chropowate i
popękane kończyły się czarnymi i połamanymi paznokciami, w
poprzek policzka blado przeświecała brudnosina kresa – znak od
szabli.
Piętnastu
chłopów na Umrzyka Skrzyni -
Jo-ho-ho!
I butelka rumu!
Głos
miał przeraźliwy, choć trzęsący się od starości, rzekłbyś,
że go strojono i stargano na kołowrocie kotwicy.
Po
chwili zapukał do drzwi jakimś podobnym do lewara kawałkiem kija,
którym się podpierał, a kiedy się ukazał mój ojciec, przybysz
szorstkim głosem zażądał szklanki rumu.
Pierwotnie
przypuszczałem, że owa ,,Skrzynia Umrzyka” nie oznacza nic
innego, jak ową wielką skrzynię we frontowym pokoju, i myśl ta
często kojarzyła mi się w snach z upiorem żeglarza o jednej
nodze. Lecz w tym czasie jużeśmy dawno przestali przywiązywać
większą wagę do słów tej pieśni.
W
życiu nigdy nie widziałem okropniejszej poczwary.
Zatrzymał
się na chwilę przed gospodą i podnosząc głos, tonem jakiejś
dziwacznej kantyczki, rzucił w przestrzeń te słowa:
-
Może jakaś litościwa osoba powie biednemu ciemnemu człowiekowi,
który poskradał drogocenny dar wzroku w zaszczytnej obronie swej
ojczyzny Anglii i miłościwie tam panującego króla Jerzego, gdzie
i w jakiej okolicy tego kraju znajduję się w tej chwili?
-
Jesteś, dobry człowieku, koło gospody ,,Pod Admirałem Benbow”,
nad zatoką Black Hill – przemówiłem.
-
Słyszę głos – rzekł ów – głos młodzieńczy, ale człowieka
nie widzę. Mój miły, młody człowieku, czy nie podasz mi ręki i
nie zaprowadzisz mnie do wnętrza gospody?
Ledwie
wyciągnąłem dłoń, a ta straszna, słodko mówiąca i oczu
pozbawiona stwora ścisnęła mi ją nagle jak w kleszczach.
Biedny
kapitan podniósł oczy; w jednej chwili rum wyszumiał mu z głowy,
a wzrok stał się trzeźwy i przytomny. Na twarzy jego uwydatniała
się nie tyle trwoga, ile jakaś śmiertelna niemoc. Poruszał się,
chcąc powstać, lecz zdaje się, że zabrakło mu sił.
-
No, Billu, siedź, nie ruszaj się z miejsca! - mówił żebrak. -
Wprawdzie jestem pozbawiony wzroku, lecz słyszę nawet skinienie
palca. Interes jest interesem. Wyciągnij lewą rękę, a ty,
chłopcze, uchwyć jego lewą rękę w przegubie i przybliż do mojej
prawicy.
Nazwisko
kapitana Flinta, dla mnie obce, było niektórym aż nazbyt dobrze
znane i wywoływało nieopisany przestrach. Paru ludzi, którzy
pracowali w polu opodal ,,Admirała Benbow”, wspominało ponadto,
że na gościńcu widzieli kilku nieznajomych drabów, a biorąc ich
za przemytników zaryglowali dobrze drzwi; ktoś tam nawet widział
mały lugier w tak zwanej przez nas ,,Pieczarze Kitta”.
-
Słuchaj, Pew! Tu już był ktoś przed nami! Ktoś przetrząsnął
cały kufer i przewrócił w nim wszystko do góry nogami.
-
A czy to się tam znajduje? - ryknął Pew.
-
Pieniądze są.
Ślepiec
zaklął odsyłając pieniądze do wszystkich diabłów.
-
Mówię o piśmie Flinta! - krzyknął.
-
W żaden sposób nie możemy go odszukać – odpowiedział tamten.
Choć
całe życie dotychczas spędziłem na morzem, to jednak miałem
wrażenie, że nigdy nie znajdowałem się tak blisko morza jak
wówczas. Woń smoły i soli była dla mnie jakby nowością.
Widziałem tu najosobliwsze istoty ludzkie, przybywające z
najodleglejszych krain za oceanem. Widziałem również wielu starych
marynarzy z kolczykami w uszach, z bokobrodami trefionymi w kędziory
i zasmolonymi harcapami, idących butnie niezgrabnym krokiem ludzi
morza; nie mógłbym się więcej zachwycać, gdybym widział tłum
królów czy arcybiskupów.
Gdy
tak się wahałem, z bokówki wyszedł człowiek, w którym na
pierwszy rzut oka poznałem Długiego Johna.
Miał
lewą nogę uciętą pod samym biodrem, a pod lewą pachą trzymał
szczudło, z którym posługiwał się z nadzwyczajną zręcznością,
skacząc na nim jak ptaszek. Był niezmiernie wysoki i tęgi, twarz
miał wielką jak szynka, wprawdzie brzydką i bladą, lecz rozsądną
i uśmiechniętą.
-
Bądź gotów, do dzieła! - skrzeczała papuga.
- Ach, co to za ładna bestia! - powiedział kucharz, podając jej kawałek cukru wyciągnięty z kieszeni, a ptak dziobał pręty i klął na całe gardło, potwierdzając opinię, że jest zawadiaką.
- Ach, co to za ładna bestia! - powiedział kucharz, podając jej kawałek cukru wyciągnięty z kieszeni, a ptak dziobał pręty i klął na całe gardło, potwierdzając opinię, że jest zawadiaką.
-
Na cóż to! Zdaje mi się, że wszyscy znamy się na żeglarstwie –
rzekł młody Dick.
-
Wszyscyśmy psa warci, wiedz o tym – burknął Silver. - Umiemy
wprawdzie sterować, ale kto tu umie rozkazywać? Wszyscy byście
partaczyli, moi panowie, od pierwszego do ostatniego. Jeżeli mi się
uda, zmuszę kapitana Smolleta, żeby nas przynajmniej naprowadził
na właściwą drogę z powrotem; wtedy nie będziemy narażeni na
znalezienie się pewnego pięknego poranka pod wodą. (...)
Ale
oto byliśmy pozbawieni szturmana; wynikła stąd konieczność
mianowania kogoś na jego miejsce. Bosman Job Anderson był
najodpowiedniejszym do tego człowiekiem, więc choć zachował dawny
tytuł, przypadło mu spełniać poniekąd obowiązki szturmana. Pan
Trelawney bywał już dawniej na morzu, a jego doświadczenie bardzo
się okazało przydatne, gdyż często sam pełnił służbę podczas
sprzyjającej pogody.
-
Nie, to nie ja! - mówił Silver. - Kapitanem naszym był Flint; ja z
tą drewnianą nogą byłem jedynie kwatermistrzem. W tej samej
bitwie, w której ja poskradałem nogę, stary Pew utracił wzrok.
Nie lada majstrem był ten łapiduch, który odciął mi moje
gnacisko; skończył uniwersytet i jeszcze tam coś, nałykał się
łaciny. Ale powiesili go jak psa i uwędzili na słońcu, jak i
innych, w Corso Castle.
-
Mam tu mapę – rzekł kapitan Smollet. - Zobacz, czy to jest owo
miejsce.
Johnowi
oczy zapałały, gdy wziął do rąk mapę, wiedziałem jednak, że
pierwsze spojrzenie na nią musi mu przynieść rozczarowanie. Nie
była to ta mapa, którąśmy znaleźli w kufrze Billa Bonesa, lecz
jej wierna podobizna, najdokładniejsza we wszystkich szczegółach:
nazwach, pomiarach wysokości w głębin. Brakowało jedynie
czerwonych krzyżyków i objaśniających przypisów. Pomimo że
przykrość Silvera musiała być wielka, miał on jednak na tyle
przytomności umysłu, że zdołał ją zamaskować.
Zatrzymałem
się powtórnie na ten widok.
-
Kto ty jesteś? - zapytałem.
-
Ben Gunn – odpowiedział, a głos jego brzmiał chrapliwie i
zacinał się jak klucz w zardzewiałym zamku. - Jestem nieszczęśliwy
Ben Gunn i już od trzech lat nie rozmawiałem z żadną
chrześcijańską duszą.
Mogłem
teraz przekonać się, że był to biały człowiek jak ja, a nawet
rysy miał dość przystojne. Skóra, tam gdzie przeglądała, była
spalona od słońca, nawet wargi miał niemal czarne, a jego jasne
oczy wprost niesamowicie przebijały od tej ciemnej twarzy. Nigdy w
życiu nie widziałem ani sobie nie wyobrażałem podobnego
obdartusa. Był odziany w strzęp starego płótna żaglowego i
zetlałego ubrania żeglarskiego, a ta niezwykła łatanina trzymała
się razem jedynie dzięki kombinacji najróżnorodniejszych i
niezharmonizowanych ze sobą wiązadeł, mosiężnych guzików,
małych patyczków i pętli zasmolonego powroza. Na lędźwiach miał
stary pas skórzany z mosiężną sprzączką, który był jedyną
całą rzeczą w jego odzieniu.
Po
dość znacznej przerwie zagrzmiał znów wystrzał armatni wraz z
grzechotaniem rusznic i samopałów.
Znów
nastąpiła pauza, a niedługo, niespełna o ćwierć mili przed
sobą, ujrzałem narodową banderę Wielkiej Brytanii, powiewającą
w powietrzu nad lasem.
No,
i to się nazywa porządny, ogarnięty post, ma się rozumieć ;P.
Jak
już zauważyliście czytając go, umieściłam tu też Jacka
Sparrowa i Czarną Perłę... wiecie chyba, dlaczego...?
Jestem
z niego jak najbardziej zadowolona, chyba dlatego, że napisałam go
wcześniej.
Piszcie
śmiało, co sądzicie na temat cytatów i całego ogółu postu, z
chęcią poznam Wasze opinie. Sądzę, że to najodpowiedniejszy post
na początek wakacji, bo w końcu powiew przygody i te sprawy ;P
A
niebawem biorę się za film, sądząc jednak z bardzo obiecującej
obsady (wersja z 1990 roku, czyli właściwa ekranizacja powieści,
albowiem istnieje kilka innych filmów o tym tytule, a jednak fabuła
jest zupełnie inna i opowiada o Wyspie z perspektywy zupełnie
innych bohaterów).
Najbardziej
jednak zainteresowały mnie postacie negatywne – szczerze
powiedziawszy, postacie takowe są często ciekawsze od pozytywnych.
Najbardziej
podczas czytania książki (jestem w rozdziale czternastym ;P)
przypasował mi Pew, który stanowczo krótko występuje w książce,
jak i w filmie, ale za to oddaje moje ulubione cechy takich postaci w
wyobraźni czy to pisarza, czy reżysera – chodzi o ich
tajemniczość, a ja lubię postaci, w których tkwi jakiś sekret.
Jak zapewne już wspominałam nie lubię postaci monotonnych i
przewidywalnych – chyba przyznacie, że w niektórych bajkach czy
filmach warto obdarzyć sympatią wroga głównego bohatera, chociaż
w świecie realnym jest to niemożliwe ;P
Myślę,
że będzie na tyle z tej gadaniny.
Jak
już podkreślałam, nie płaczcie, jak nie będzie mnie za długo
Do
następnej notki i pełnych przygód wakacji (chociaż jeszcze w
lipcu się odezwę).
Szerokich wiatrów, hehe ;D
Szerokich wiatrów, hehe ;D
Uwielbiam piratów, morze, żeglarstwo i w ogóle. Kiedyś chciałam uczyć się pływać łodzią, ale niestety nie mogłam mimo, iż mieszkam nad morzem. Ciekawy post, kiedy tylko przeczytam wszystkie książki i obejrzę wszystkie filmy, które sobie wyznaczyłam, pomyślę o tej wspomnianej przez Ciebie. Pozdrawiam :*
OdpowiedzUsuńŚwietny post ;) Czekałam i się nie zawiodłam :) I jeżeli mogę, to podsunę pomysł - notka o Harrym Potterze :D Tak, tak jestem na etapie czytania i strasznie mnie to ekscytuje :D
OdpowiedzUsuńDOLACZAM SIE DO PROSBY Zuziie !
OdpowiedzUsuńSwietni piraci, najbardziej lubie Jacka Sparowa - ten jego bieg.... :D
Swoja droga, zapraszam do mnie. Jest tam wazna informacja
Izuus
Jak byłam młodsza to uwielbiałam piratów, zawsze się w ich bawiłam, a "Piraci z Karaibów" było moim uzależnieniem :D
OdpowiedzUsuńBardzo fajny post ;))
justsayhei.blogspot.com