Cześć!
Ostatnie
dni (tj. 4-6 sierpień) były dla mnie mega emocjonujące i jakoś
tak coś mi stale przeszkadzało w pisaniu jakichkolwiek postów.
Byłam
owszem czwartego sierpnia w Swędowie i jestem mega szczęśliwa, że
spędziłam chociażby ten dzień poza Głownem.
Nie
zapomniałam wszakże o blogu i nadal go piszę.
Od
pewnego czasu głowię się nad tym, czy już niedługo rozpocząć
pisanie nowej serii.
Postanowiłam, że jeśli tylko będziecie
skłonni skomentować (jeśli czas Wam pozwoli), ujawni się pierwszy
post z tej serii.
Ostatnio
byłam zajęta różnymi rzeczami, a najczęściej jednak podczas
upałów spałam, piłam butelki wody i spałam (nie ma to jak
szczęście, chyba, że tego szczęścia nie ma). Robiłam sobie
strajk od komputera, aby moje oczy odpoczęły (jak się ma
odziedziczoną wadę wzroku, to nie ma przeproś ;/)
Ogółem,
to się cieszę, że obecnie (być może, niechby tak było) upały
trwają coraz krócej, ja w każdym bądź razie latam w krótkich
spodenkach lub spodniach typu pumpy.
Tak
mniej więcej wyglądają, jeśli chodzi o krój. Jeśli chodzi o
wzory, spotyka się praktycznie każdy – w kwiaty, w panterkę, we
wzór z figur geometrycznych… możliwości jest mnóstwo.
Najbardziej
popularne były w latach 20.-stych XX, wieku, a w zasadzie krój ich powrócił, jak mi się zdaje opiewane nową nazwą sindbadów, wzorowanych zapewnie na imieniu arabskiego bohatera (nie jestem jednak pewna, czy Sindbad rzeczywiście był Arabem <nie mam tutaj na myśli animowanej bajki Legenda siedmiu mórz>). Istnieją też spodnie o podobnym przewiewnym kroju pod nazwą alladynki (są z kolei szersze) - one z kolei również wzięły swą nazwę od Disneyowskiego bohatera.
Tutaj
macie klasyczny przykład łaknienia tych spodni w latach 90.-tych
(nie na początku wprawdzie, lecz być może w połowie – w każdym
bądź razie, parę lub paręnaście lat po rozpoczęciu kariery
Guns'ów):
MC HAMMER - U CAN'T TOUCH THIS
W
razie czego, post ten oznaczam osobną etykietą, jakby ktoś chciał
zerknąć.
Cóż
ja jeszcze mam do powiedzenia w tym poście?
Przede
wszystkim to, że mogę jedynie cieszyć się z wyjazdu, jaki sobie
sprawiłam i zająć się swoimi ukochanymi sprawuszkami, takimi jak
pisanie ^.^
Być
może to nie są moje palce, ale mam podobnie opiłowane paznokcie…
:)
W
tym czasie piję właśnie kompot jabłkowy, jaki wspólnie z mamą
zrobiłam rano.
A
zahaczając jeszcze o temat posta… cieszę się, że wracam do Was,
chociaż wiem, że większość moich Czytelników jest zajętych.
Jednak nie tracę nadziei, i pozostawiam Wam posty w nikłym jej
promyku, że kiedykolwiek przeczytacie je.
Jak
widać, wróciłam na trochę do swojej ,,szczurzej norki”, ale za
to nie wiem, czy nie właśnie jutro z niej wybędę.
Jednak
zdążyłam przywyknąć, że na wakacje nie wyjeżdżam nigdzie na
dłużej.
Jakoś
tak… w domu lepiej.
Jak
zapewne można się domyśleć, jestem w trakcie czytania Hobbita
(wiem, powtarzam się) i to dosłownego czytania...
a
nie gniewnego przerzucania kartek...
Brałam
się zawsze za czytanie po południu (mówię oczywiście o ostatnich dniach), kiedy ta fala gorąca miała
przejść i zdawało się, że nic by mnie nie oderwało od lektury,
za którą oczy wypatrywałam…
Ta
kraina czytania na długo mnie chyba wciągnie, znając życie…
cóż, moja rodzina zawsze była taka ,,oczytana” ;D
Ostatnio
piszę właśnie takie spontany, gdyż na normalne posty muszę się
załapać, gdy będę pewna, że pod wpisami będzie więcej
komentarzy.
Jak
na razie ten post jest zapowiedzią, że mimo przerw o blogu nie
zapominam, chociaż jak wspominałam, nie zamierzam wyjeżdżać z
miasta na dłużej niż kilka godzin.
W
każdym bądź razie szykujcie się na niespodzianki, jeśli zdarzy
Wam się tu spontanicznie wejść.
Jak
moja natura wskazuje, żyję nadal dzięki muzyce, chociaż przez ten
upał nawet najbardziej skoczny blues nie podniesie mnie z miejsca...
chociaż się staram jak mogę, szczególnie gdy słyszę Lindusiu,
weź wsadź w swoje życie więcej życia ^.^
Jak
zwykle ślepo wierzę że w dzień następny już od rana będę
miała siłę na cokolwiek, a tu nagle okazuje się zupełnie na
odwrót.
Zrządzenie
losu, hazard jakiś...
No
ale nic. Postaram się wówczas zająć się czytaniem, bo jeszcze po
Hobbicie czeka mnie świeżutka bułeczka na mojej półeczce...
Ja
już najprawdopodobniej kończę z tym dziwnym postem, do usłyszenia,
kochani ;* ;*
P.S:
Nie zapomniałam o święcie i z okazji rocznicy Anatolija Papanowa
posłuchałam parę piosenek Włodzimierza Wysockiego (który
wcześniej ubiegał się o rolę Wilka ;D), no i obejrzałam kilka
losowych odcinków Nu pagadi (spoko, wszystkie znam na pamięć ^.^).
Co
ciekawe, moje kędziorki na głowie właściwie przypominają trochę
późniejszy jego fryz ;D
Świetne ;) Pokazuje, że nawet wpis na luzie może być fajnie skonstruowany i tak trzymaj ;)
OdpowiedzUsuńEmil Srebrzyński
Fajny wpis :) Taki optymistyczny i interesujący :) Powodzenia w czytaniu! :) /Claudie
OdpowiedzUsuń