Witam,
witam!
Dziś
notka trochę odbiegająca od tematyki bloga... co ja gadam (!),
nawet bardzo.
Ale nie ma się co przejmować.
Móc, to móc.
Poza tym, od dawna chciałam napisać ten
post.
Dzisiaj
nastał dzień niezwykle ważny, jak dla mnie.
Mam
taki zwyczaj, że świętuję urodziny swoich idoli. Jedne bardziej hucznie, inne mniej, ale wszystko robię na miarę swoich możliwości - oczywiście 15 września (urodziny Scotta McNeila) uczciłam obejrzeniem kilku odcinków Beast Wars z uwypukleniem postaci, jakie grał McNeil. Niektórzy z tych artystów są dla mnie wzorem do naśladowania, są inspiracją (ten, kto czytał post o inspiracji, wie, o co chodzi).
Jak
mówi Wam tytuł, dziś urodziny wielkiego artysty – człowieka,
który zmienił pod koniec lat 80. oblicze muzyki blues, i stał się
żywą legendą dzięki jednej roli, w której nie ukazał oblicza
(coś w podobie Anatolija Papanowa).
Ta
legenda wciąż żyje i wciąż zaskakuje.
Tytuł główny posta pochodzi niewątpliwie od dwóch utworów jego wykonania (,,B's Blues" i ,,Ol'Rattler").
Tytuł główny posta pochodzi niewątpliwie od dwóch utworów jego wykonania (,,B's Blues" i ,,Ol'Rattler").
Tak
jak ja mawiam, wiek nigdy nie jest przeszkodą dla świetności
artysty.
Cytat
ten pasuje idealnie do pana Byrnesa.
Dnia
dzisiejszego Jim Byrnes kończy 66 wiosen (a raczej jesieni, bo to
już koniec września ;P).
Aż
chce się zaśpiewać Happy Birthday z mocnym, amerykańskim
akcentem.
No
dobra, nie zmuszę Was do śpiewania.
Zanotuję
tekst, jaki powinien się pojawić.
Happy
birthday to you,
Happy
birthday to you,
Happy
birthday Mr. Byrnes!
Happy
birthday to you!
W
rytmie bluesa wypadłoby to lepiej, niż sam chór...
No,
ale zawsze.
Parę
pięknych zdjątek (niektóre mogą się powtórzyć ze stronki o
aktorze) i wspomnień:
Jak
można się domyśleć, zaczęło się dosyć niewinnie (a może
odwrotnie...), mianowicie – podczas mojej pierwszej styczności z
Beast Wars Transformers. Serial pokochałam dzięki
rozhuśtanej wtedy wyobraźni, chociaż, jak wiadomo, nie rozumiałam
wielu kwestii w nim poruszanych. Dopiero jak wróciłam do niego po
latach (liczyłam sobie ze 14 wiosen ;P), zaczęłam się na poważnie
fascynować fantastyką naukową i filmem aktorskim.
Do
kosmitów doszłam nieco później, a Transformerami zafascynowałam
się za sprawą filmu amerykańskiego z 2007 (Transformers).
Jak
już wielokrotnie podkreślałam, serial Boba Forwarda towarzyszył
mi od dzieciństwa. Najbardziej kochałam w nim urozmaicenie tematyki
– to nie jest zwyczajny serial wojenny dla dzieci.
Wiele
postaci w nim ma swoją ,,drugą naturę” i skrywają niewątpliwie
jakąś tajemnicę. W przypadku Inferna, jakiego gra pan Byrnes, było
to porównywanie jego imienia do świata podziemnego – gdyż
inferno oznacza piekło w znaczeniu podziemnej krainy, jaką często
widuje się w legendach i mitach, jako bezkresne ścieżki ciemności
i niekończących się cierpień pokutujących dusz.
Legendarna
rola Jima:
Wiadomo
już, czemu legendarna rola?
Przecież
to klasyka aktorstwa w czystej postaci (prywatny uniwersytet dał dobrą szkołę :).
Szczególnie udowadnia, na jak wiele sposobów można wymówić jedną kwestię (For The Royalty!). No i jeszcze tak często ciskające się na usta Inferna słówko burn :).
Klasyka piekielnie dobrego talentu :D
Szczególnie udowadnia, na jak wiele sposobów można wymówić jedną kwestię (For The Royalty!). No i jeszcze tak często ciskające się na usta Inferna słówko burn :).
Klasyka piekielnie dobrego talentu :D
Zdjęcie
z lat 90. - wtedy Byrnes przyjął angaż Inferna. Czarno-biała
kolorystyka jest wykonana specjalnie ^.^ (takie zdjęcie już
znalazłam)
Okazało się, że to jednak autograf *.* :O
Okazało się, że to jednak autograf *.* :O
Z
muzyczną naturą Jima Byrnesa zapoznałam się mniej więcej w
październiku ubiegłego roku.
Moją
pierwszą piosenką z YouTube (i w ogóle) była oczywiście:
JIM BYRNES - JUST A PILGRIM
My
Queen... guitar :)
Autentyczne
palce Jima, żeby nie było ;D
Słuchając
jego muzyki można się zarazić optymizmem.
Z pewnością należy on do artystów, z których można czerpać inspirację na wiele sposobów :)
Z pewnością należy on do artystów, z których można czerpać inspirację na wiele sposobów :)
Poniżej, prezentacja nagrody
Juno za album (według domyślań, rok 2006). Nic dziwnego – już
od pierwszego wejścia czerwonej gitary, dźwięki te łakomie wciąga
się uchem...
Chodzi tu o album House Of Refuge z roku 2006. Większość utworów na tym albumie Byrnes wykonuje wspólnie z The Sojourners. O samym albumie można poświęcić osobny post z serii Dziwnych Uczuć i Myśli, co uczynię w chwili wolnej :)
Jim podpisał traktat z The Sojourners, no i wyszło szydło z worka ;D
Chodzi tu o album House Of Refuge z roku 2006. Większość utworów na tym albumie Byrnes wykonuje wspólnie z The Sojourners. O samym albumie można poświęcić osobny post z serii Dziwnych Uczuć i Myśli, co uczynię w chwili wolnej :)
Jim podpisał traktat z The Sojourners, no i wyszło szydło z worka ;D
Nagroda
się należała zarówno jemu jak i zespołowi :)
JIM
BYRNES – TALK IN CIRCLES
JIM
BYRNES FT. THE SOJOURNERS – WALK ON BOY
JIM BYRNES - STORM WARNING
Są
to utwory z lat, można powiedzieć, obecnych.
Ale
trochę młodego Byrnesa też się znajdzie...
na odtwarzaczu playlisty bloga dajmy na to :)
Ogółem
utworów z lat 80. na YouTubie jest mało, a większość została zastrzeżona na YouTube jak Hangouver Morning (szkoda... :<) ale chociaż wstawiłam
te dwa z My Walking Stick (2009) i jeden z Everywhere West z 2011.
A
propos urodzinowego akcentu – moje życzenia dla pana Jima:
-
żeby żył jak najdłużej i w dobrym zdrowiu
-
żeby nadal nagrywał albumy (do setniego roku życia) i żeby nigdy
nie decydował się na single
-
żeby grywał nadal może w niewielkich, ale dobrych produkcjach
-
żeby dostawał jeszcze dużo nagród za albumy i role
-
żeby zawsze miał głos w doskonałej kondycji (no, może oprócz
wymuszonej, artystycznej chrypki)
-
żeby go palce nie bolały od strojenia gitary
Takich
prawdziwych artystów z krwi i kości, spotyka się dzisiaj coraz
rzadziej... niestety.
Zasłuchując
się w wyłącznie najnowsze twory zapominamy, że kiedyś też był
świat, owszem, wyglądał inaczej (miłość miała właściwy sobie
sens), ale to nie znaczy, że był gorszy, bo nie było laptopów,
tabletów i płaskich telewizorów.
Kiedyś
po prostu ludzie inaczej dostrzegali różne rzeczy i taki stan
świata, jaki jest dzisiaj był dla nich nie do przyjęcia. Chociaż
z pewnością ja również, gdybym żyła w latach dwudziestych
dwudziestego wieku, również nie mogłabym sobie tego wyobrazić.
Świat
się zmienia, a wraz z nim myślenie ludzkie...
Z
pewnością my wszyscy musimy w nim trwać, chociaż powinniśmy go
ulepszać.
Przyznajcie,
fajnie by było mieć artystę w swojej rodzinie?
Ja
uważam, że tak!
Uwielbiam
takich artystów jak on i sądzę, że gdyby był moim dziadkiem (nie
urażam oczywiście mojego dziadka) bylibyśmy sobie bardzo bliscy.
Poza tym, oboje jesteśmy spod tego samego chińskiego zodiaku.
A
przecież James Byrnes to legenda amerykańskiego bluesa, chociaż nie wybił się
sławą za pomocą muzyki, a dopiero w aktorstwie podczas zagrania
postaci dziś tak bardzo cenionej po latach przez fanów serialu
Beast Wars. Jest artystą z krwi i kości.
Mnie też rodzice nazywają
artystką, bo piszę opowiadania, wiersze i rysuję (może nie równam
się z Piccassem, ale zawsze...)
Przypadek?
Z
pewnością nie.
Szanuję go tak, jak się szanuje swojego idola. Każdy
człowiek, nie tylko sławny i bogaty zasługuje na szacunek.
Wszyscy jesteśmy społeczeństwem.
Ludzie są
ludźmi... jak w piosence Depeche Mode.
Co do Jima Byrnesa...
Nigdy
się nie rozstanę z jego twórczością!
To
już wszystko, ludziska... kończymy ten koncert ;)
Mam
nadzieję, że się podobało.
Śmiało
piszcie swoje poglądy, sugestie...
Wszystko
dla Was :* ;* ;*
Rozpisałam
się, i czuję się pod tym względem naładowana endorfinami :D
Podoba mi się pomysł, żeby celebrować urodziny swoich idoli, to taka fajna forma wyrażania podziwu. A samego artysty niestety nie znam...
OdpowiedzUsuńMasz dosyć oryginalny gust muzyczny. Chyba pierwszy raz słyszę o tym wykonawcy o_O (albo jestem po złej stronie mocy).
OdpowiedzUsuńPs. Jestem zodiakalnym tygryskiem <3 Co wiesz na temat tego znaku?
Pozdrawiam
http://mylittlebigreviews.blogspot.com